Ohayo!
Przepraszam za opóźnienie. Proszę o to praca zwycięska. Proszę nie kwestionować naszego wyboru. Uzasadniona krytyka owszem, puste oskarżenia zostaną oznaczone jako spam.
Kod: A04
Autor: Kenami
Status: Praca konkursowa
Wylosowane postacie: Opacho, Lyserg, Manta
Był późny wieczór. Ciemno granatowe niebo pokryte było milionem maleńkich, błyszczących punkcików. Powietrze stało się chłodniejsze i zaczął wiać niegroźny, choć przeszywający zimnem wiaterek. Taka zmiana pogody była odczuwalna na obrzeżach Tokio. Centrum stolicy natomiast żyła swoim zwyczajnym trybem bez żadnych zmian bez względu na porę dnia. Neony wesoło świeciły, a gwar towarzyszący ludziom na ulicy nie cichł. Wśród mieszkańców błądzących po drogach biegł nastolatek. Wyróżniał się z tłumu, mimo tego nikt go nie zauważał. Gubił się między nogami przechodniów. Zawsze przeklinał się za swój niski wzrost. W żaden sposób nie mógł ukryć tego, iż był karłem. Nie dorastał do metra, a dla większości znajomych sięgał po kolana. Jego blond włosy okalały nieco pyzatą twarz, zakrywając chłopakowi oczy. Ubrany był w szkolny mundurek, czyli czarną marynarkę, białą koszulę, niebieski krawat oraz zielone spodenki. Jego tenisówki głucho tupały w chłodnik, podczas szybkiego marszu. Nastolatek głośno dyszał. Przed chwilą przerwał swój bieg, aby chociaż nabrać chociaż trochę oddechu. Jak zwykle jego wtorkowe lekcje przedłużyły się o godzinę, a chłopak spóźnił się na ostatni transport do domu. Tak więc chcąc nie chcąc musiał dostać się pieszo do domu. Zazwyczaj wracał ze swoim przyjacielem Yoh, ale ten tydzień chłopak spędzał u rodziców.
Karzeł wszedł właśnie na stary cmentarz, przez Tokijczyków nazywany „pieszczotliwie” Strasznym Wzgórzem. Niewysoki pagórek, na którym stało samotne, bezlistne drzewo, zewsząd otoczone było grobowcami. To było chyba jedyne miejsce w mieście, w którym odczuwalna była wieczorna zmiana pogody, a gwiazdy były idealnie widoczne. Można było usiąść i podziwiać rozmaite gwiazdozbiory. Tak właśnie uczynił Oyamada Manta.
Ciężko opadł pod chropowatym drzewem. Był zmęczony, a wręcz wyczerpany całodniową nauką oraz niedawnym biegiem. Zrzucił z ramienia swoją torbę, która ważyła mniej więcej tyle co on. W środku znajdowały się wszystkie potrzebne nastolatkowi książki, oraz takie, które nosił dla przyjemności czytania ich na przerwach.
Westchnął głośno, po czym obrzucił znudzonym spojrzeniem całe cmentarzysko. Z nagrobków powoli wyłaniały się dusze pochowanych tu osób. Każdej nocy to miejsce aż wrzało od rozmów i zabaw. Mogłoby się to zdawał niemożliwe, ale tak właśnie było. Tak samo dziwne jest to, że Manta był zdolny do widzenia duchów. Ta cecha zawsze odróżniała go od reszty nastolatków, przez co wiele razy był wyśmiewany w swoim otoczeniu. Cierpiał z tego powodu, dopóki nie poznał jego. Asakura Yoh wiele zmienił w życiu Oyamady. Pokazał mu życie, jakie Manta znał tylko z książek. Wiele razem przeszli i zaliczyli niemniej przygód. Byli jak bracia. Jedna dusza w dwóch ciałach. Mimo to... Karzeł zawsze czuł jakiś niedosyt. Yoh był dla niego kimś nadzwyczaj ważnym, ale zarazem Asakura był kimś kto przyciągał do siebie wszystkich. Tak naprawdę, gdyby tylko Manta zniknął z jego życia, szatyn zaraz otoczyłby się innymi przyjaciółmi. Początkowo na pewno by tęsknił, ale w końcu zapomniałby o niskim, nic nie znaczącym maluchu.
- Gwiazdy... Dziś świecą wyjątkowo jasno... - blondyn podniósł głowę do góry. Podziwiał rozmaite układy, które znał z książek astrologicznych. Od zawsze kochał czytać. W bibliotekach w całym Tokio znali małego chłopczyka, który wypożyczał książki o większej masie niż sam ważył – Ciekawe... Czy ktoś by zauważył, gdybym zniknął?
- Naprawdę chcesz się o tym przekonać? - blondyn nagle wstał. Rozejrzał się dookoła. To zdanie wypowiedział jakiś nieznany mu głos. Zapewne jakiś duch chciał nawiązać z nim kontakt. Oyamada bez Yoh u boku czuł się nieco niepewnie w strefie metafizycznej.
- Gdzie jesteś? - zapytał Manta. Stanął dumnie, chociaż z niepewnością w oczach. Jego pięści co chwila nerwowo zaciskały się i otwierały. Wiedział, że sam nie może niczego ważnego dokonać. W końcu jest tylko małym, nic nie znaczącym bachorem...
- Jestem wszędzie... I widzę wszystko – odpowiedziała niewidzialna zjawa.
Oyamada wytężył wzrok. Starał się coś dostrzec, jednak nie dostrzegł żadnej osoby, która mogłaby być nim zainteresowana. Złapał za swoją torbę.
- Skoro widzisz i wiesz wszystko to pewnie zdajesz sobie sprawę, że Yoh jest doskonałym szamanem i że beze mnie też by sobie doskonale poradził – Manta powiesił swoją torbę na ramie. Zniżył głowę i pospiesznie zaczął iść w tylko sobie znaną stronę. Niespodziewanie coś mu przeszkodziło. Uderzył w coś czołem, niczym w niewidzialną ścianę.
- Chcę ci tylko pokazać, jaki masz wpływ na rzeczywistość... - znów w uszach nastolatka zadźwięczał dziwny głos.
- Jak niby chcesz to zrobić? - prychnął chłopak – Daj mi spokój!
- Co ci szkodzi... Czy twoim pragnieniem nie jest odnalezienie swojej wartości? Przecież chcesz się przekonać czy znaczysz coś dla swoich przyjaciół czy nie... Być może gdybyś się nigdy nie urodził... To oni poradziliby sobie tak samo dobrze? Albo...
- Albo co? - zapytał Manta nieco przestraszonym głosem.
- Albo zobacz sam – głos zdawał się cicho zaśmiać- Powiedź tylko, że chcesz.
Manta stanął. Wciągnął powietrze do płuc chcąc się uspokoić. Powiał silniejszy wiatr, a włosy blondyna zaczęły tańczyć na wietrze. Chłopak właśnie zastanawiał się, czy naprawdę chce zobaczyć czy Yoh byłby szczęśliwy bez niego. Tak zawsze ma nadzieję, że po coś jest potrzebny dla przyjaciela. Kiedy zobaczy prawdę... Będzie już po wszystkim. Ale czy wtedy nie okaże się, że ich przyjaźń jest nic nie warta?
- Chcę – usta czarnookiego same się poruszyły. Nie miał na to wpływu. Zdrętwiał w jednej sekundzie. Nie rozumiał dlaczego robi jakieś układy z duchem, którego nawet nie widzi. Czuł się zażenowany swoją bezsilnością i wszechogarniającym żalem. Miał w tej chwili wrażenie, że zdradza swojego przyjaciela. Ale nic nie mógł na to poradzić. Był bardzo niepewny swoich uczuć, dlatego też co by się teraz nie stało, przynajmniej będzie wiedział na czym stoi.
Oyamadzie zakręciło się w głowie. W nos zaczął go drażnić dziwny zapach niczym dym papierosowy. Zimy ból przeszył jego ciało. Chłopak nie wiedział ile dokładnie czasu minęło zanim ponownie otworzył oczy.
Rozejrzał się dookoła. Tak jak myślał. Nic się nie zmieniło. Straszne Wzgórze wyglądało tak samo jak kilka sekund temu.
- A może ja się nigdzie nie przeniosłem? - powiedział sam do siebie.
- Ależ oczywiście, że się przeniosłeś! - w powietrzu rozniósł się dziwny głos – To jest świat, w którym Yoh nigdy ciebie nie poznał.
- No to dużo się nie zmieniło – Manta wzruszył ramionami. Złapał mocno oburącz za ramie swojej torby. Ruszył w tylko sobie znanym kierunku.
- Rozejrzyj się dokładnie! - rzuciła za nim zjawa.
Chłopak niepewnie rozejrzał się. Stare uschnięte drzewo, groby, trochę śmieci... Co prawda zdziwił go brak obecności duchów, ale może to w nim zaszła jakaś zmiana? Może w tym świecie nie mógł dostrzec zmarłych?
Jakoś się tym nie przejął. Ruszył w stronę Tokio. Znany mu hałas i gwar towarzyszył przechodniom. Na ulicach było pełno ludzi, każdy śpieszył się do swojego domu czy pracy. Niczym mrówki w mrowisku biegali załatwiając swoje sprawy. Każdy miał wyznaczony sobie cel i przeznaczenie. Tylko blondyn pełzł chodnikiem mając w głowie bezkresną pustkę.
- Gdzie mam się udać? Naprawdę jestem w innym świecie? - zapytał sam siebie.
- Naprawdę – przyznał głos – Może pójdź do niego?
- Do kogo? - zdziwił się Manta.
- Do twojego przyjaciela! - zaśmiało się echo, po czym rozpłynęło w głosach tłumu.
Oyamada stanął na chwile. Rozejrzał się dookoła. Ciekawe jak wygląda życie Yoh w Tokio, bez Manty. Pewnie jest szczęśliwy z jakimś fajnym kolesiem ze szkoły.
Blondyn westchnął głośno. Coś nagle weszło w jego ciało. Jakiś nieznany prąd przeszył każdy mięsień ciała nastolatka.
Zaczął biec. Tak szybo na ile mu pozwalały jego króciutkie nóżki. Mijał kolejne sklepy i centra handlowe, które zaczynały pojawiać się coraz rzadziej. Wybiegł na obrzeża miasta.
Stanął dopiero przed wielką bramą. Znał dokładnie ten dom. Bywał tu każdego wieczoru od kiedy Yoh pojawił się w jego szkole. Nawet teraz kiedy przybyła do domu Asakury Anna, blondyn był częstym gościem w tej posiadłości. Uśmiechnął się widząc, iż dom stoi cały i...
Manta nie dokończył swojej myśli. Nagle brama, przed którą stał pękła, a w jej wnętrzu pojawiła się ogromna noga.
- I lepiej miej na jutro pieniądze! Dziwaku! - wrzasnął chłopak, który właśnie w dość niekulturalny sposób przechodził przez furtkę. Miał brązowe włosy i mundurek ze szkoły Manty. Był ogromy, tak że karzeł sięgał mu do połowy łydki. Przestraszony maluch odskoczył. Schował się w jakieś krzaki, obserwując sytuację z bezpiecznej odległości.
Za nieznanym przybyszem z podwórza wyszło jeszcze pięciu podejrzanie wyglądających typów. Śmiali się głośno i przybijali „żółwiki” za dobrze wykonaną robotę. Dopiero kiedy oddalili się na kilkanaście metrów Oyamada miał odwagę wtargnąć na podwórze.
To co zobaczył przeraziło go. Przecież w tamtym tygodniu razem z Asakurą pielili trawnik. Co prawda z rozkazu Anny, ale idealnie wykonali swoją pracę. Ogród który znał Manta był zadbany i kwitnący. Ten tutaj natomiast był jedną wielką ruiną. Długa trawa i połamane drzewka świadczyły o braku zainteresowania gospodarza względem roślin. Jedna nie tylko natura odstraszała. Wybite szyby i poniszczone drzwi wręcz krzyczały o jakikolwiek zabieg pielęgnacyjny. Wszystko chyliło się ku ruinie.
Oyamada westchnął głośno. Niepewnie podszedł do drzwi.
Zapukał.
Nikt mu nie otworzył. Postanowił więc wtargnąć do środka bez zgody gospodarza.
Połamana podłoga i porysowane ściany odstraszały skutecznie czarnookiego. Manta idąc w głąb ciemnego korytarza trząsł się ze strachu. Usłyszał jednak niepokojące jęki, które doprowadziły go do świadomości. Zrzucił z ramienia torbę. Podbiegł w stronę głośnego dźwięku. Otworzył jedne z drzwi. Stanął jak wryty.
- Yoh? - zapytał. Nigdy nie widział przyjaciela w takim stanie.
Na podłodze siedział skulony pod ścianą chłopak, potargany i potarmoszony. Wyglądał na nieco przestraszonego. Jego włosy stały w każdą stronę, a połamane pomarańczowe słuchawki leżały na środku pustego pokoju.
Szatyn podniósł głowę. Spojrzał na karła, po czym uśmiechnął się przyjaźnie.
- Skąd wiesz, że mam tak na imię? - zapytał spokojnych, chociaż po brzegi wypełnionym bólem głosem.
- Ja.. Cho.. Chodzimy do tej samej szkoły – wyjaśnił krótko blondyn. Podszedł do przyjaciela.
- Tak? Wiesz, przeprowadziłem się niedawno, cztery miesiące temu, nie znam jeszcze wszystkich – Asakura usiadł nieco wygodniej – Co tu robisz? Mam nadzieję, że nie zrobili ci krzywdy, kiedy stąd wychodzili? Wiesz są dość silni i..
- Jak możesz się tak dawać bić?! W ogóle kim oni są, żeby lać kogoś takiego jak ty jak jakiegoś leszcz?! Przecież... Przecież ty jesteś super! Gdzie jest Amidamaru?! - Manta nie wytrzymał. Zaczął rozglądać się po pokoju. Chciał znaleźć jakąś ukrytą kamerę, ale nic takiego nie zauwazył.
- Amidamaru? A kto to taki? - zdziwił się Yoh. Jego jedna brew poszła do góry. Zdawał się nie przejmować, iż jakiś nieznany chłopak pałęta się mu po domu.
- No twój duch stróż! - wrzasnął maluch – Nie pamiętasz?! Uratowałeś mnie przed Ryu na Strasznym Wzgórzu! Przecież to było tak niedawno!
- Widzisz duchy?! - Yoh spojrzał uważnie na Mante. Źrenice szatyna rozszerzyły się. Był niesamowicie podekscytowany. Przybliżył się do malucha i czekał w istnej konsternacji na odpowiedź.
- Oczywiście, że widzę! - krzyknął Oyamada, tak jakby ta umiejętność była oczywista.
Zauważył, że na twarz Asakury nagle wszedł uśmiech. Tak. Ten uśmiech, który zawsze potrafił dodać otuchy i przywrócić wiarę w siebie.
- Więc może zostaniemy przyjaciółmi? - szatyn spojrzał na Mantę iskrzącymi się oczami.
Oyamada pierwszy raz widział takie tęczówki Yoh. Wydawały się być zdesperowane, szukające pomocy. Dla malucha to była nowość. Zawsze postrzegał przyjaciela jako najsilniejszą jednostkę tego świata. Dumny i niezłomny Asakura trzymający głowę wysoko w chmurach był całkowicie odległy niż ten, który właśnie klęczał przed blondynem.
Nagle do domu ktoś ponownie wtargnął. Byli to ci sami napastnicy, którzy kilkanaście minut temu zdemolowali dom szatyna.
- Przez ciebie frajerze, nie zdążyliśmy na nasz autobus – wysyczał jeden z chuliganów.
Drugi już zaczął rozmasowywać nadgarstki.
- Proszę, wyjdźcie z mojego domu – wypowiedziane słowa padły z ust Yoh, który właśnie bardzo powoli podnosił się z ziemi.
- Ty chyba sobie kpiny urządzasz gówniarzu! - przywódca bandy zamachnął się i chciał już uderzyć czarnookiego. Ten jednak zrobił unik. Złapał zdziwionego do granic możliwości Mantę i odskoczył w bok.
- Stój tutaj – poprosił szatyn. Rozejrzał się dookoła. Zauważył zawieszonego pod sufitem ducha mężczyzny w średnim wieku. Nawet Oyamada rozpoznał jegomościa. Była to dusza poprzedniego mieszkańca tego domu. Czasem wieczorami głośno stukał w ściany domu, co zawsze przerażało blondyna.
Teraz jednak „dziki lokator” miał pomóc chłopakom wydostać się z tarapatów. Asakura błyskawicznie wykonał jedność ducha ze starym znajomym.
- Co to ma być, jakiś dziki taniec?! - zarechotał jeden z oprychów. Ruszył na Yoh, ten jednak wykonał unik. Uderzył w brzuch herszta bandy, po czym zaczął atakować resztę.
- Wrócił mój stary Yoh! - blondyn zafascynowany oglądał walkę. Co prawda szatynowi obrywało się chwilami, ale na to już nic nie można było poradzić. W końcu dusza z którą się połączył nie była żadnym wojownikiem, tylko prostym człowiekiem. To jednak starczyło, aby przegonić oprychów na dobre.
Manta przez chwilę stał osłupiały.
- DLACZEGO NIE ZROBIŁEŚ TEGO WCZEŚNIEJ?! - wrzasnął Oyamada. Patrzył z niedowierzaniem na przyjaciela. Widział jego rany po wcześniejszej „zabawie”.
- Nie pomyślałem, poza tym... Dopiero teraz mam przyjaciela, dla którego mogę walczyć... - szatyn wyszczerzył się ponownie w uśmiechu zadowolenia – Może skoczymy na cheeseburgery? Tak w ogóle... Jak się nazywasz?
- Nazywam się...
Manta
Manta...
MANTA!
- Co?! - krzyknął blondyn. Rozejrzał się. Był na Strasznym Wzgórzu i najwyraźniej zdrzemnął się podczas odpoczynku. Teraz jednak nie był sam. Spojrzał ku górze. Nad Mantą był pochylony Asakura. Patrzył uważnie na przyjaciela.
- Wiedziałem, że cię tu znajdę! - zaśmiał się wesoło – Ładnie to tak spać?
- Y-yoh? Nie powinieneś być w Izumo? - Oyamada przeciągnął się leniwie, po czym westchnął ciężko. Szepnął niesłyszalnie – Więc to był tylko sen?
- Wróciłem wcześniej – wyjaśnił czarnooki. Beztrosko założył ręce na karku.
- Nie powinieneś trenować teraz jedności ducha z Amidamaru? - blondyn spojrzał podejrzliwie na Asakurę.
- Powinienem! Ale co to za trening ez uwag najlepszego przyjaciela! - Yoh zaśmiał się głośno. Odwrócił się. Ruszył w stronę zejścia ze Strasznego Wzgórza. Spojrzał przez ramię na blondyna – Skoro jesteśmy już po zajęciach... Może skoczymy na cheeseburgery?
- Jasne! - Manta szybko się pozbierał i dobiegł do przyjaciela. Zaczęli przyjemną rozmowę o wszystkim i o niczym.
Oymada wiedział, że może i cały świat nie zauważyłby różnicy w braku jego istnienia.
Ale dla Yoh – dla jego najlepszego przyjaciela – świat wyglądałby już zupełnie inaczej.
Dlatego też postanowił czerpać jak najwięcej radości i korzyści z dni, które mogą spędzić razem i nie rozmyślać już tyle nad rzeczami, na które nie ma się wpływu.
słodkie:) oj Manta, głuptasie... przecież bez Ciebie nic nie byłoby takie samo:) w ogóle założę się, że ten cały pomysł ze "sprawdzimy, co by było, gdyby...", to sprawka pewnej jogurtopodobnej paćki... myślę, że czas z nią porozmawiać>) *rozciera pięści*
OdpowiedzUsuńgratuluję, Kenami, fajnie Ci to wyszło:)
Bardzo pasuje do ogólnej idei anime :) Też stawiam, że podszepty to KD, chociaż jest tak leniwy, że nie zdziwiłabym się, gdyby kogoś po prostu wysłał. W końcu Manta jest taki "nieistotny" jak widać na załączonym tekście :D Po co osobiście miałby ruszać tyłek? :)
OdpowiedzUsuńMyśleliście o tym, aby dodać tymczasowo link do Tajemnej Podstrony? Łatwiej byłoby dotrzeć do pozostałych opowiadań :)